Wspinam się po stromych schodach prowadzących do
mieszkania na ostatnim piętrze. Mam stanowczo powyżej uszu wpijającej się w
ramię torby i mokrych kropli spływających gdzieś za kołnierz kurtki, ale
równocześnie z ulgą ogarniam wzrokiem całą klatkę schodową. Gdyby Ksenia coś
przeskrobała raczej już dostrzegłbym jakieś niepokojące znaki, bo nigdy nie
bawi się w półśrodki.
Ostatnie stopnie pokonuję biegiem i dopadam do dzwonka
dysząc jak parowóz. Wreszcie w domu, przemyka mi przez myśl i uśmiecham się
mimowolnie na widok Kseni, ubranej w swój mieniący się tysiącem kolorów
fartuch, kiedy otwiera mi drzwi i zamiera z oczami wielkości pięciozłotówek.
- Michaś! – z jej ust wydobywa się radosny pisk i
sekundę później rzuca mi się na szyję, nieomal zwalając mnie przy tym z nóg. –
Namalowałam ci coś, wiesz? – trajkocze radośnie, podczas kiedy ja z
przymkniętymi oczami chłonę jej zapach i ciepło. – Heeeej, ziemia do Kubiaka! Przytulasz
krasnala, nie słonicę, więc może trochę subtelności? - mamrocze rozbawiona i
teatralnie odpycha mnie od siebie łokciami, co zupełnie ignoruję wpatrując się
w jej promieniującą radością twarz, jej roziskrzone oczy i wygięte w szerokim
uśmiechu usta.
- Stęskniłem się po prostu. – mówię i jakby na przekór
mocniej przyciskam ją do siebie.
- No, to jestem. – informuje mnie beztrosko. – Zrobiłam
kolację… jesteś głodny? – pyta dopiero wtedy, kiedy ma pewność, że na moment
możemy się od siebie odkleić i poprzestać tylko na splecionych dłoniach.
- Jak wilk. – oznajmiam uśmiechając się promiennie.
- To chodź do kuchni. – prowadzi mnie za rękę jak małe
dziecko, co kawałek zerkając za siebie, jakby chciała się upewnić czy to nie
żart i naprawdę już jestem. Czuję jej smukłe palce zaciskające się na mojej
dłoni, czuję wymieszany z farbą olejną zapach jej ulubionych perfum, czuję, że
każdy nerw mojego ciała rwie się w jej kierunku…
- Chodź. Jeszcze na sekundę. – zatrzymuję się tuż przed
wejściem do kuchni i zdecydowanym ruchem przyciągam jej filigranowe ciało do
siebie. – Kocham cię. – szepczę w jej włosy.
- Ja ciebie mocniej. – odpowiada wędrując wzrokiem aż do
moich ust, na co delikatnie się uśmiecham i podnoszę ją na wysokość swojej
twarzy. – Jeśli mnie w tej chwili nie pocałujesz, Kubiak, to gwarantuję, że
najbliższą noc spędzisz na kanapie. – grozi z błyskiem rozbawienia w spojrzeniu
i z miną niewiniątka wsuwa ręce pod moją koszulkę.
- Och, w takim razie nie mogę ryzykować! – śmieję się w
głos i odgarniam z jej policzka kosmyk kasztanowych włosów. Kawa i brzoskwinie.
Rozchylone zachęcająco usta i jej palce drażniące skórę w okolicy karku. –
Rozumiem, że nici z kolacji? – mamroczę uśmiechając się przez pocałunek, za co
obrywam z otwartej dłoni w ramię.
- Jesteś niemożliwy! – Ksenia teatralnie przewraca
oczami, mocno całując mnie w usta. – Najpierw deser, kochanie. – informuje
zmysłowym szeptem i wariacko chichocze, kiedy biorę ją na ręce i niosę do
sypialni.
Najbardziej uwielbiam ją właśnie taką. Radosną,
stęsknioną, z włosami niedbale związanymi na czubku głowy, w mojej ogromnej
błękitnej koszuli i wytartych dżinsach, które wyglądają jakby miały się zaraz
rozpaść kiedy w pośpiechu je z niej ściągam.
- Naprawdę się cieszę, że już jesteś. – słyszę jak przez
mgłę.
Trochę nie wiem co dalej (i nie wiem - po co?), ale szatański plan powoli kształtuje mi się gdzieś na obrzeżach świadomości. Przyrzekłam sobie, że go dorwę.