poniedziałek, 17 grudnia 2012

4. Na sercu kamień, z ust cisza i znów się nie znamy i mijamy wśród pytań.




- Wyłącz to! – Ksenia nerwowo przygryza końcówkę ołówka pochylając się nad szkicownikiem i jak zwykle gdy coś jej nie wychodzi mocno marszczy brwi. - Misiek, proszę cię, wyłącz to cholerstwo, bo… - jęczy mi nad uchem z bezdenną rozpaczą w głosie i rzuca krótkie ‘dziękuję’, kiedy odnajduję pilota i kolejny raz jej ustępuję. Z westchnieniem opiera stopy na moich udach i zaczyna mruczeć pod nosem tekst piosenki, którą przed sekundą kazała mi wyłączyć. – To bez sensu. – decyduje po kilkunastu sekundach, zrzucając wszystko z kolan na podłogę. - Rozmawiałeś ostatnio z mamą?
- Nie… A powinienem? – pytam z umiarkowanym zainteresowaniem, przetwarzając w głowie listę dat o których mógłbym zapomnieć, (gdyby którakolwiek z nich się zbliżała) choć nic na to nie wskazuje.
- Dzwoniła. Zapraszają nas z twoim tatą na obiad w przyszły weekend i…
- I? Co ci znowu powiedziała? – odruchowo się prostuję, przeczuwając, że moja kochana mamuśka znów palnęła jakąś głupotę.
- Cóż, zasugerowała, że powinniśmy w końcu pomyśleć o ślubie. – uśmiecham się pobłażliwie, kiedy głośno wzdycha i zwija się w kłębek obok mnie.
- To całkiem rozsądne. – stwierdzam po namyśle, na co Ksenia zaczyna chichotać i spogląda na mnie roześmianymi oczyma. Wiem co jej chodzi po głowie i kiedy zaczepnie pyta, czy właśnie jej się oświadczyłem bez wahania odpowiadam, że wszystko zależy od niej.
- No wiesz! To ja mam ci się oświadczać?! I może jeszcze kwiatki ci kupię, hm? – spogląda na mnie z udawanym oburzeniem i po omacku sięga ręką na szafkę gdzie stoi doniczka z czymś co kiedyś przypominało drzewko szczęścia. – Proszę, kochanie. – wciska mi ją do ręki z figlarnym uśmiechem oznajmiając, że teraz już się nie wywinę i jeśli będzie trzeba zaciągnie mnie przed ołtarz choćby siłą.
*
Nie wiem jak to możliwe, że po dwóch latach wciąż jestem w niej tak samo zakochany. Że wciąż wyjście na trening to dla mnie mordęga, a powrót do domu zaledwie kilka godzin później wprawia mnie w euforię. Bywa ciężko. Na przykład w te dni, kiedy zastaję ją w salonie z pudełkiem chusteczek, zapłakaną, z rozmazanym makijażem i przerażeniem w oczach, gdy dostrzega mnie w progu. Wciąż nie umiem sobie z nią wtedy poradzić, wciąż próbuję zrozumieć co się dzieje, bo poza tymi momentami nie daje mi nigdy poznać, że coś jest nie tak. TO jest trzeci raz w tym miesiącu.
- Idź sobie. – ledwo słyszę jej szept, który i tak pozostawiam bez odpowiedzi, rzucając wszystkie rzeczy na podłogę. Siadam naprzeciwko niej, zagubiony, nie mając pojęcia co powiedzieć, co zrobić, jak jej pomóc. – Wiesz… chyba żyjesz z wariatką. – odzywa się i uśmiecha przez łzy.
- Co się dzieje? Powiesz mi wreszcie? – chwytam ją za ręce, kiedy przecząco kiwa głową. – Rozumiem, że to bułgarskie „tak”? – mruczę naiwnie siłą ją do siebie przyciskając. – Ksenia, musisz mi powiedzieć. Musisz… bo tak się po prostu dalej nie da, rozumiesz? Nie możesz… - przerywa mi gardłowym „to wszystko dla twojego dobra, Michaś”, którym irytuje mnie tak jak od dawna jej się nie udało. – Żeby była jasność; w dupie mam moje dobro. Wcale mi nie pomagasz tym milczeniem, to przeze mnie?
- Nie. To ja…

Takie tam, bo mam sprawdzian z genetyki, kolejna próbna się zbliża, a ja wciąż wiem, że nic nie wiem.
Tak w ogóle - czy któraś z Was ma pomysł dlaczego ona płacze? Bo tego też nie wiem.