- Wyłącz to! – Ksenia nerwowo przygryza końcówkę ołówka
pochylając się nad szkicownikiem i jak zwykle gdy coś jej nie wychodzi mocno
marszczy brwi. - Misiek, proszę cię, wyłącz to cholerstwo, bo… - jęczy mi nad
uchem z bezdenną rozpaczą w głosie i rzuca krótkie ‘dziękuję’, kiedy odnajduję
pilota i kolejny raz jej ustępuję. Z westchnieniem opiera stopy na moich udach
i zaczyna mruczeć pod nosem tekst piosenki, którą przed sekundą kazała mi
wyłączyć. – To bez sensu. – decyduje po kilkunastu sekundach, zrzucając
wszystko z kolan na podłogę. - Rozmawiałeś ostatnio z mamą?
- Nie… A powinienem? – pytam z umiarkowanym
zainteresowaniem, przetwarzając w głowie listę dat o których mógłbym zapomnieć,
(gdyby którakolwiek z nich się zbliżała) choć nic na to nie wskazuje.
- Dzwoniła. Zapraszają nas z twoim tatą na obiad w
przyszły weekend i…
- I? Co ci znowu powiedziała? – odruchowo się prostuję,
przeczuwając, że moja kochana mamuśka znów palnęła jakąś głupotę.
- Cóż, zasugerowała, że powinniśmy w końcu pomyśleć o
ślubie. – uśmiecham się pobłażliwie, kiedy głośno wzdycha i zwija się w kłębek
obok mnie.
- To całkiem rozsądne. – stwierdzam po namyśle, na co
Ksenia zaczyna chichotać i spogląda na mnie roześmianymi oczyma. Wiem co jej
chodzi po głowie i kiedy zaczepnie pyta, czy właśnie jej się oświadczyłem bez
wahania odpowiadam, że wszystko zależy od niej.
- No wiesz! To ja mam ci się oświadczać?! I może jeszcze
kwiatki ci kupię, hm? – spogląda na mnie z udawanym oburzeniem i po omacku
sięga ręką na szafkę gdzie stoi doniczka z czymś co kiedyś przypominało drzewko
szczęścia. – Proszę, kochanie. – wciska mi ją do ręki z figlarnym uśmiechem
oznajmiając, że teraz już się nie wywinę i jeśli będzie trzeba zaciągnie mnie
przed ołtarz choćby siłą.
*
Nie wiem jak to możliwe, że po dwóch latach wciąż jestem
w niej tak samo zakochany. Że wciąż wyjście na trening to dla mnie mordęga, a
powrót do domu zaledwie kilka godzin później wprawia mnie w euforię. Bywa
ciężko. Na przykład w te dni, kiedy zastaję ją w salonie z pudełkiem
chusteczek, zapłakaną, z rozmazanym makijażem i przerażeniem w oczach, gdy
dostrzega mnie w progu. Wciąż nie umiem sobie z nią wtedy poradzić, wciąż
próbuję zrozumieć co się dzieje, bo poza tymi momentami nie daje mi nigdy
poznać, że coś jest nie tak. TO jest
trzeci raz w tym miesiącu.
- Idź sobie. – ledwo słyszę jej szept, który i tak
pozostawiam bez odpowiedzi, rzucając wszystkie rzeczy na podłogę. Siadam
naprzeciwko niej, zagubiony, nie mając pojęcia co powiedzieć, co zrobić, jak
jej pomóc. – Wiesz… chyba żyjesz z wariatką. – odzywa się i uśmiecha przez łzy.
- Co się dzieje? Powiesz mi wreszcie? – chwytam ją za
ręce, kiedy przecząco kiwa głową. – Rozumiem, że to bułgarskie „tak”? – mruczę
naiwnie siłą ją do siebie przyciskając. – Ksenia, musisz mi powiedzieć. Musisz…
bo tak się po prostu dalej nie da, rozumiesz? Nie możesz… - przerywa mi
gardłowym „to wszystko dla twojego dobra, Michaś”, którym irytuje mnie tak jak
od dawna jej się nie udało. – Żeby była jasność; w dupie mam moje dobro. Wcale
mi nie pomagasz tym milczeniem, to przeze mnie?
- Nie. To ja…
Takie tam, bo mam sprawdzian z genetyki, kolejna próbna się zbliża, a ja wciąż wiem, że nic nie wiem.
Tak w ogóle - czy któraś z Was ma pomysł dlaczego ona płacze? Bo tego też nie wiem.