Stawiam przed nią kubek gorącej herbaty i siadam
naprzeciwko składając dłonie na blacie stołu.
- Daleko tak nie zajdziemy, wiesz o tym, prawda? –
mówię, ale napotykam tylko ogromny mur jaki wokół siebie wzniosła. – Ksenia… co
to wszystko, do cholery, znaczy? – pytam, ale przeczuwam, że i tym razem nie
doczekam się odpowiedzi. – Nie masz zamiaru mi powiedzieć? – upewniam się, bo
przecież doskonale widzę zawziętość w jej oczach. Już się zdecydowała, nie
zmieni zdania tylko dlatego, że będę się wściekał.
- Nie. – spuszcza wzrok, bezmyślnie bawiąc się skrawkiem
rękawa, a ja nie wiem co mam robić.
- Czy ty myślisz, że ja przejdę nad tym do porządku
dziennego? Że kolejny raz, kiedy znajduję cię całą zapłakaną zadowolę się
jakimiś półsłówkami i nieudolnymi kłamstwami? Przecież ty nie umiesz kłamać,
Ksenia. Od tego mogłoby zależeć twoje życie, a i tak nie dałabyś rady skłamać.
Więc albo dowiem się natychmiast o co chodzi albo się wyprowadzam. – oświadczam
w pełni świadomy tego, że stawiam ją pod ścianą. Jest mi głupio, że tak na nią
naciskam, ale nic innego nie skutkuje. Nigdy wcześniej nie mieliśmy przed sobą
tajemnic, zawsze byliśmy ze sobą szczerzy, a Ksenia od jakiegoś czasu męczy się
z tym zupełnie sama i…
- Wyprowadzasz? – powtarza za mną z otępieniem. – Dobrze.
- C-Co?! – otwieram szerzej oczy, bo taka odpowiedź w
życiu nie przyszłaby mi do głowy, a ona tak po prostu podnosi na mnie swoje
szare oczy i spogląda mi ze smutkiem w twarz.
- Wyjmę ci walizkę. – mruczy obojętnie i zrywa się z
miejsca, gotowa pobiec na korytarz.
- Żartujesz sobie! Ksenia, oszalałaś? Przecież nie może
być takiej rzeczy z którą razem sobie nie poradzimy! Wystarczy, że mi powiesz,
ja wszystkim się zajmę tylko nie rób nam tego... – łapię ją za rękę i odwracam
przodem do siebie szukając w jej tęczówkach tego charakterystycznego błysku
rozbawienia, który byłby jednocześnie potwierdzeniem. Cała ta sytuacja musi być
jakimś cholernym, nieśmiesznym żartem, bo przecież moja Ksenia nigdy by się tak
nie zachowała. Przechodzi mi przez myśl, że zaraz skądś wyskoczy Zbyszek i
uchachany do granic możliwości wrzaśnie mamy
cię! Ale sekundy mijają, a Zbyszek się nie pojawia i powoli dociera do
mnie, że ona jest gotowa odpuścić.
- Po prostu nie mogę ci powiedzieć, przepraszam. – mówi
łamiącym się głosem, a ja już nic nie wiem. Nie wiem, czy to przez wyrzuty
sumienia, czy może chce, żebym ją wreszcie zostawił, żeby mogła w spokoju
napawać się swoją rozpaczą, ale wyrywa rękę z mojego uścisku i chwilę później
słyszę trzask zamykanej szafy.
- Walizka… - wyjaśnia, kiedy wchodzę do sypialni i
odnajduję ją siedzącą na skraju naszego łóżka. Otępiały wyjmuję ją z jej
rozdygotanych rąk i mam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że jest cholerną egoistką.
Nim się jednak na to zdobywam, wychodzi.
*
Siedzę z butelką piwa, bezmyślnie wpatrzony w grający
telewizor i wciąż nie rozumiem co zrobiłem nie tak. Nie sądziłem, ani przez
sekundę, że coś może się między nami popsuć. Nie myślałem, że nie liczę się dla
Kseni tak samo jak ona dla mnie i woli, żebym odszedł niż spróbował jej pomóc.
Nie pojmuję jak mogła bez mrugnięcia okiem z nas zrezygnować, podczas gdy ja
chciałem ją tylko sprowokować i…
- Masz. To zbyt słabe, by ci pomóc.
Zbyszek wyrywa mi z ręki piwo, w zamian wciskając wódkę.
Dziękuję mu skinieniem głowy i duszkiem wypijam niemal połowę pozostałej
zawartości. Byle nie myśleć, byle poczuć ulgę, byle zapomnieć... Ale o tym nie
da się zapomnieć. Nie mogę odsunąć na bok kogoś kto jest całym moim światem.
No to się jebło. Wiecie, ja chyba jednak skończę na zmywaku i w sumie to trochę mi przez to smutno. Dlatego tak depresyjnie, niefajnie i beznadziejnie.
Jeszcze chyba tylko jedna część nas czeka.