Ksenia od dwóch lat jest wolontariuszką w Wojewódzkim
Szpitalu Specjalistycznym w Rybniku i od dwóch lat niemal codziennie mnie
zaskakuje. Jest artystką. Snuje się po domu zupełnie oderwana od
rzeczywistości, jej rozmarzone spojrzenie prześlizguje się po mnie jak po
jednym z mebli, a zwraca na mnie uwagę tylko wtedy kiedy przy malowaniu
podsuwam jej pod nos kolejną porcję kanapek i kawę (dwie i pół łyżeczki, bez
cukru), ale mimo wszystko ją kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Mieszkania bez zapachu jej olejnych farb, które czasami znajduję nawet w
lodówce, kanapy bez czarnych plam atramentu, pościeli niewysmarowanej suchymi
pastelami, którymi najlepiej maluje jej się w łóżku... Nie widzę powrotów do
domu gdy nie wita mnie ze swoim dziecięcym entuzjazmem, ani okropnie
przypalonych obiadów o których zawsze zapomina ("Michałku, kochanie,
malowałam!"). Nie umiałbym nawet oglądać wieczornych wiadomości, gdyby nie
siedziała na dywanie oparta o moje kolana i nie dźgała mnie co chwilę
grafitowym ołówkiem, żebym wyłączył i zajął się w końcu nią, bo ma dosyć tej
"bandy oszołomów, która nie wie co się tak naprawdę dzieje" i
potrzebuje, żeby ktoś ją przytulił. Natychmiast.
Ksenia większość dnia spędza w łóżku, uaktywniając się dopiero koło 15.00, kiedy wychodzę na trening i zostawiam ją samą. Wtedy wypija litr mocnej kawy (na pusty żołądek, bo jest kulinarnym beztalenciem, a poza tym nie ma głowy do tak przyziemnych spraw jak śniadanie), włącza Skrzypka na dachu i zaczyna malować. Kiedy brakuje jej pomysłu wsiada w autobus, przyjeżdża do mnie pod halę i każe się zawieść za miasto, nieważne czy świeci słońce i jest upał, czy termometr wskazuje minus dwadzieścia i sypie śnieg. Czasem budzi mnie w środku nocy tylko dlatego, że wreszcie zgłodniała i ma ochotę na naleśniki z dżemem brzoskwiniowym. Jak skończony idiota zwlekam się wtedy z łóżka, biegnę do całodobowego, bo lodówka jak zwykle świeci pustkami i kocham te momenty, kiedy na wpół śpiąc smażę naleśniki słuchając jej opowieści o nowych obrazach.
- Aniołem jesteś, wiesz? - dowiaduję się, gdy stawiam przed nią talerz i śmiać mi się chce, bo mówi tak za każdym razem kiedy nie pozwalam jej umrzeć z głodu. - I kocham cię, bardzo, bardzo, bardzo. - w tym momencie zwykle wraca do rzeczywistości i z przerażeniem w oczach wygania mnie do spania, bo przecież rano muszę wstać na trening.
Od czasu do czasu za dosłownie parę groszy uczy jakieś nadambitne dzieciaki rysunku technicznego, którym szczerze gardzi i który dołuje ją do tego stopnia, że potem przez cały wieczór bezmyślnie wpatruje się w grający telewizor z wyłączonym dźwiękiem. Przez pewien czas była też nauczycielką plastyki, ale ma do tej pracy stanowczo za dobre serce i jest zbyt niezorganizowana, żeby zajmować się czymś takim jak sprawdzanie obecności czy wystawianie ocen, więc ostatecznie raz do roku zgadza się poprowadzić warsztaty organizowane przez Młodzieżowy Dom Kultury, choć i tak twierdzi, że marnuje czas który mogłaby poświęcić dzieciakom w szpitalu.
Jaka jest jeszcze? Jest bezsprzecznie stworzeniem domowym i nie znosi wychylać nosa z mieszkania, kiedy nic jej do tego nie zmusza. Tym bardziej nie wiem jak udało mi się do niej zbliżyć na tyle, żeby zgodziła się zostawić swoją kawalerkę i zamieszkać u mnie bez zabierania starego, wytartego dywanu, okropnego koca w indyjskie wzorki i uschniętego kaktusa. Tak, ususzyła kaktusa. A poza tym wszystkim... poza tym wszystkim jest moim Szczęściem. Nawet z pędzlami w szufladzie na skarpetki.
Hm, możecie się przywitać z Ksenią i weekendową niespodzianką.
Tylko nie spodziewajcie się cudów. Powroty nie są łatwe.
Ksenia większość dnia spędza w łóżku, uaktywniając się dopiero koło 15.00, kiedy wychodzę na trening i zostawiam ją samą. Wtedy wypija litr mocnej kawy (na pusty żołądek, bo jest kulinarnym beztalenciem, a poza tym nie ma głowy do tak przyziemnych spraw jak śniadanie), włącza Skrzypka na dachu i zaczyna malować. Kiedy brakuje jej pomysłu wsiada w autobus, przyjeżdża do mnie pod halę i każe się zawieść za miasto, nieważne czy świeci słońce i jest upał, czy termometr wskazuje minus dwadzieścia i sypie śnieg. Czasem budzi mnie w środku nocy tylko dlatego, że wreszcie zgłodniała i ma ochotę na naleśniki z dżemem brzoskwiniowym. Jak skończony idiota zwlekam się wtedy z łóżka, biegnę do całodobowego, bo lodówka jak zwykle świeci pustkami i kocham te momenty, kiedy na wpół śpiąc smażę naleśniki słuchając jej opowieści o nowych obrazach.
- Aniołem jesteś, wiesz? - dowiaduję się, gdy stawiam przed nią talerz i śmiać mi się chce, bo mówi tak za każdym razem kiedy nie pozwalam jej umrzeć z głodu. - I kocham cię, bardzo, bardzo, bardzo. - w tym momencie zwykle wraca do rzeczywistości i z przerażeniem w oczach wygania mnie do spania, bo przecież rano muszę wstać na trening.
Od czasu do czasu za dosłownie parę groszy uczy jakieś nadambitne dzieciaki rysunku technicznego, którym szczerze gardzi i który dołuje ją do tego stopnia, że potem przez cały wieczór bezmyślnie wpatruje się w grający telewizor z wyłączonym dźwiękiem. Przez pewien czas była też nauczycielką plastyki, ale ma do tej pracy stanowczo za dobre serce i jest zbyt niezorganizowana, żeby zajmować się czymś takim jak sprawdzanie obecności czy wystawianie ocen, więc ostatecznie raz do roku zgadza się poprowadzić warsztaty organizowane przez Młodzieżowy Dom Kultury, choć i tak twierdzi, że marnuje czas który mogłaby poświęcić dzieciakom w szpitalu.
Jaka jest jeszcze? Jest bezsprzecznie stworzeniem domowym i nie znosi wychylać nosa z mieszkania, kiedy nic jej do tego nie zmusza. Tym bardziej nie wiem jak udało mi się do niej zbliżyć na tyle, żeby zgodziła się zostawić swoją kawalerkę i zamieszkać u mnie bez zabierania starego, wytartego dywanu, okropnego koca w indyjskie wzorki i uschniętego kaktusa. Tak, ususzyła kaktusa. A poza tym wszystkim... poza tym wszystkim jest moim Szczęściem. Nawet z pędzlami w szufladzie na skarpetki.
Hm, możecie się przywitać z Ksenią i weekendową niespodzianką.
Tylko nie spodziewajcie się cudów. Powroty nie są łatwe.